Mateusz Bobek Mateusz Bobek
887
BLOG

Od ironii do nienawiści - hejt w sieci

Mateusz Bobek Mateusz Bobek Kultura Obserwuj notkę 0

Wstęp: To dłuższy tekst, który nie wyczerpie na pewno problemu, ale powinien stać się zarzewiem dyskusji. Sposób komunikowania się w mediach i w Interencie, to tak naprawdę duzo większe wyzwanie wspólczesności niz polityczne spory. Edukacja medialna i dyskusja nad granicami wolności musi zacząć się od samych dziennikarzy, publicystów, blogerów i socialmediowych celebrytów.

 

Walka z mową nienawiści w Internecie przypomina trochę donkiszotowskie potyczki z wiatrakami. Treści te tworzą się lawinowo, z każdym kolejnym mniej lub bardziej kontrowersyjnym problemem poruszanym w medium.

Ale słowa same się nie piszą. Choć to nietrudne, nie powstały przecież do tej pory na boty, które generowałyby teksty złożone z inwektyw, haseł nawiązujących do przemocy itp. Za wszystkim stoją ludzie, wykorzystujący możliwości, jakie daje Internet doby 2.0.
Oczywiście ci ludzie skądś się wzięli.  Być może zostali źle wychowani w swoich domach, nie wynieśli lekcji kultury ze strony rodziców, ze szkół. A może zmieniła ich szara rzeczywistość, frustracja? Może też uszczknęli trochę z języka politycznej agresji.

***

Na pewno wpływ na to jak się zachowujemy ma kultura, w której żyjemy. Dzisiejszą popkulturę, składającą się nierzadko z marketingowo upupionej kontrkultury, kształtują niemal wyłącznie media, zwłaszcza media obrazkowo-dźwiękowe (TV i Internet). Czas spędzany “w mediach” to może być już 3/4 naszej czynnej aktywności, w sposób oczywisty jesteśmy podatni świadomie lub nieświadomie na ich wpływ. Ale, co otrzymujemy w bonusie, to możliwość interaktywności i łatwość współtworzenia przekazu.

Pół wieku temu przeciętny “hejter” mógł skierować swoją słowną agresję do wąskiego grona osób. Pomijając mechanizmy zbrodniczych reżimów, gdzie mowa nienawiści była usankcjonowana i komunikowana poprzez propagandę.

Natomiast przeciętna jednostka nie miała własnych kanałów dotarcia. Teraz ma Internet i dysponuje tym samym przestrzenią, w której pisze to, czego oczekują odbiorcy, ale nierzadko także, co mu “ślina na język przyniesie”. Naśladując współczesne pseudoautorytety promowane w mediach,  przekonany, iż można mówić cokolwiek i byle jak, nie ma także oporu, żeby obnosić się z treściami agresywnymi.

Internet w dobie 2.0 nie uczy oczywiście tylko chamstwa i mowy nienawiści. Może sprzyjać wykształceniu postaw i zachowań zespołowych, pozwala na kreatywność, demokratyzuje nas w dostępie do wiedzy, ułatwia recepcje kultury, przeciwdziała manipulacji, z których słyną media nieinteraktywne lub słabo interaktywne.

Ale coś za coś. W dobie mediów klasycznych, żeby materiały i ich autorzy byli publikowani, musieli przejść przez szereg etapów oceny. Dlatego im dalej spoglądamy w historię mediów, tym więcej zasad i etykiet było przestrzeganych. Potem media oczywiście stopniowo liberalizowały się, ale cały czas posiadały kontrolę nad tym, co będzie wypowiadane i zwłaszcza w dobie “kindersztuby końca XX wieku” tj. politycznej poprawności, stały na straży, żeby nie eimitować treści, które mogłyby urazić rozmaite mniejszości, a także blokowały treści wulgarne, epatujące nienawiścią. W przeszłości poprzez swoją elitarność surowo oceniały, czyj poziom intelektualny był odpowiedni do publicznych wypowiedzi, a czyj nie. Im bardziej media stawały się interaktywne, tym chętniej naruszano te zasady.

Radość pokolenia doby Internetu 2.0 z uzyskania niezależności i wolności ma swój negatwyny rewers. Komentowanie, zabieranie głosu, a nawet nierzadko tworzenie większych treści stron internetowych zaczęło być możliwe w sposób szybki, łatwy i co najważniejsze anonimowy. Oczywistym następstwem tego faktu, był wysyp treści o żadnej wartości, a potem także treści mających zadatki na tzw. hejt.


***
Popularne stało się zjawisko trollingu, które w formie sprzed doby elektronicznej w zasadzie nie istniało. Trolling czyli prowokacyjne treści, mające za zadanie wywołanie kontrowersji, zamętu przez wprowadzenie w błąd, doprowadzenie do kłótni.

Równolegle z pozornie “niewinnym” trollingiem szła cyberprzemoc, takie formy prześladowań, które również w “świecie przed Internetem”  nie występowały . Ci sami agresorzy, 20-30 lat temu, bez dostępu do kanałów elektronicznych musieliby zadać sobie ogromnie dużo trudu, aby móc atakować i prześladować swoje ofiary. Większość powstrzymywałby zapewne brak czasu i  technicznych możliwości. Kiedy stało się to głupio łatwe, bariery znikły.

Co gorsza, łatwość w rozpowszechnianiu krzywdzących treści spowodowało, że pokrzywdzona osoba mogła ucierpieć niemal na globalną skalę. Takim przykładem może być chocby umieszczenie wstydliwego zdjęcia w serwisach społecznościowych.

Bez trudu i lawinowo powstają fora i strony miłośników wątpliwych ideologii. Kontrola nad tym stała się trudniejsza, a z kolei próby jej wprowadzenia szkodzić mogłyby wolności słowa. Mając bardzo trudny wybór między pozostawieniem obszaru wolności, a próbą jej reglamentowania w imię walki z mową nienawiści, wybiera się to pierwsze, ale tym samym skazuje się na bezskuteczną walkę z rozprzestrzenianiem się w sieci agresywnych treści.

Podobnie moderacje dyskusji na forach - zazwyczaj kończą się gwałwonymi reakcjami społeczności, w imię idei wolności słowa. Nierzadko zresztą protestujący mają rację – duże media wybierają wg. własnego widzimisię, która z „mów nienawiści” jest niedopuszczalna.

Idea netykiety, czyli zbioru zachowań akceptowalnych w sieci sprawdza się tylko w wąskim gronie użytkowników Internetu i nawet chyba nie warto o niej współczesnie wspominać.

Pozostają więc na końcu  apele i odwoływanie się do ludzkiej przyzwoitości. Ostatnio angażują się w to blogerzy i vlogerzy, jako istotne autorytety dla internetowych społeczności. Pewnie jest to chwalebne działanie, ale w ferworze dyskusji i walki z hejtem i mową nienawiści, zdają się nie być świadomi jednego. Że nawet w swoich pozytywnych kampaniach nie umieją zrezygnować z pewnego narzędzia, którego nadobecność przyczynia się do narastania treści negatywnych.

Narzędziem tym jest ironia. Niestety. Niestety, bo teoretycznie ironia jest siostrą inteligencji.

***
Ale im bardziej wgłębimy się w treści obecne np. w mediach społecznościowych, tym bardziej widzimy jak nadmiar tej ironii zaczyna wytwarzać przerażającą w swojej istocie rzeczywistość. Każdy Twój błąd zostaje zauważony, w każdej chwili może zostać wypomniany. Na pozór niewinne zabawy, popularne w mediach społecznościowych, jak prześmiewcze fanpejdże, często prowadzą w prostej drodze do krzywdzenia jednostek. Zapominamy, że sama kpina i satyra też powinna mieć pewna granicę – jeżeli ma być formą krytyki, wszystko jest w porządku.

Ale prześmiewcze strony nierzadko pełnią rolę publicznego pręgierza, a tu już nie mamy do czynienia z ironiczną krytyką, a ośmieszaniem i poniżaniem. Przez dłuższy czas w gronie moich dalszych znajomych popularne były fanpejdże prezentujące profile społecznościowe kiepskich fotografików i nieurodziwych modelek-amatorek. W założeniu chodziło o pokazanie artystycznej i estetycznej nieudolności, braku talentu czy poczucia samokrytyki.

W efekcie jednak nakręcano i wyzwalano złe emocje wśród komentujących,dla których tacy nieszczęśni twórcy stawali się kozłami ofiarnymi i obiektami, z których łatwo można się ponaśmiewać, choćby po to by podreperować swoje, własne ego. Kolegialność takiego aktu można przyrównać do drwin z najgrubszej dziewczyny w klasie. Takie gromadne natrząsanie się w mojej opinii wcale nie służyło rzetelnej krytyce, a leczeniu swoich własnych kompleksówcudzym kosztem.

Niezwykle wiele miejsca w mediach społecznościowych poświęca się  krytykowaniu nieudolnych projektów graficznych, słabych kampanii reklamowych. I teoretycznie mogłoby chodzić o ocenę, wypunktowanie i wskazanie błędów. Nic z tego. W dalszym ciagu chodzi o zbiorowe „toczenie beki” w duchu uważania się za zdolniejszych. Czyli najzwyczajniejsze kopanie leżącego w poczuciu samozadowolenia.

Niestety wiele osób, uznających się być może za inteligentnych ironistów jest zbyt mało empatycznych, by nie widzieć zależności pomiędzy ironicznym stylem komentowania rzeczywistości,  a narastaniem treści obraźliwych.

Raz, że ten model bazuje na idei zbiorowego znęcania się nad alegorycznym kozłem ofiarnym. Dwa, że w efekcie krzywdzi jednostki, których nawet się nie zna. Trzy, że prowokuje do dużo bardziej brutalnych prób naśladownictwa.

Młode pokolenie lubi powielać popularne wzorce. Niestety dla nich postawy i wypowiedzi ironiczne - które wyedukowany kontrkulturowy odbiorca dorosły odbiera wieloznacznie – wydają się być negacją empatii i wrażliwości.  Łatwo im w odruchu naśladownictwa pisać w sieci treści nienawistne, skierowane np. pod kątem mniejszości etnicznych i seksualnych. Pisane w duchu subwersywnej ironii przewrotne treści odczytywane są przez osoby niedjorzałe jako zachętę do słownej agresji i dręczenia.

Mem - kolejne narzędzie ironii. Kształtuje nowy sposob rozumienia rzeczywistości, rozwija abstrakcyjny humor, ale z drugiej strony spłaszcza i deformuje rozumienie świata i nierzadko posuwa się do krzywdzenia realnych osób vide casus komendanta policji, którego wizerunek bezprawnie został wykorzystany w memach typowego Janusza.

Anarchia internetu 2.0 prowadzi w prostej linii do braku poszanowania praw osobistych, czyli w efekcie jest smokiem zjadającym swój własny ogon - zaprzecza idei wolności. Nic więc dziwnego, że znane postaci Internetu, które z taką łatwością drwią z rzeczywistych osób, same narażają się na bezgraniczny hejt. Nic więc dziwnego, że na ich kontach Youtube, Twitterze lawinowo publikowane są treści obraźliwe. Przeczytać tylko wystarczy komentarze pod wpisami socialmediowymi znanych dziennikarzy,  blogerów. Ilość wulgarnych wpisów - tych pisanych dla beki i rzeczywistych inwektyw -  często znacząco przewyższa wpisy pozytywne. Mi byłoby wstyd cieszyć się z własnej popularności, jeśli musiałbym czytać na swój temat bluzgii równie wstyd, gdyby kontrkulturowa “gęba”, którą sobie stworzyłem kazała mi w równie prymitywny sposób komunikować się ze swoimi odbiorcami.

A tak nierzadko się dzieje. Popularni twórcy Internetu publikujący wideo, o których z duma mówią, że są wolne do cenzury stają się oczywistym atakiem, dla tych wszystkich, którzy publicznie chcą wylewać swoją agresję. Umożliwianie i wręcz zachęcanie do tego, prowadzi w efekcie do rozlewania się mowy nienawiści wszędzie.

Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak skierować ogromną prośbę do publicystów,  vlogerów i blogerów, generujących w Internecie rzesze “followerów” internetu, a zwłaszcza do tych, którzy sami apelują teraz o wyzbycie się mowy nienawiści wobec mniejszości seksualnych (przy tej kwestii jakoś w dziwny sposób budzą się z bezmyślnego letargu) czy innych religii. Zacznijcie zmieniać Internet od samych siebie.

Bo może do ironii trzeba mieć talent Witolda Gombrowicza czy Hrabala, a nie być domorosłym producentem treści, z talentem najwyżej do autosprzedaży.

Absolwent kulturoznawstwa, spec.filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przedsiębiorca, właściciel studia produkcji filmowej. Reżyser i scenarzysta filmów fabularnych, dokumentalnych. Producent filmów reklamowych, edukacyjnych. Muzyk związany ze sceną alternatywną. Z zamiłowania piszę i dyskutuję. Ponadto czytam i słucham.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura