Mateusz Bobek Mateusz Bobek
867
BLOG

Być albo nie być... Charlie'm

Mateusz Bobek Mateusz Bobek Polityka Obserwuj notkę 43


    Pytanie czy jesteśmy lub nie jesteśmy Charlie stawiało nas w położeniu albo solidaryzujemysię z ofiarami paryskiego ataku albo nie. Opowiedzenie się po stronie "nie"stawało się zaś oznaką naszego znieczulenia, dekadencką przewrotnością czy też, co najgorsze, zdradą własnej cywilizacji europejskiej?
    To, co piszę, może w tym momencie wydać się szukaniem dziury w całym, ale jestem absolutnie przekonany, że w reakcji pozamachowej ze strony przedstawicieli europejskich ekspertów, publicystów i dziennikarzy tytułujących się obrońcami wartości demokratycznych, padł szereg apeli i sądów o niemalże absurdalnym charakterze. Świadczących o skrajnym niezrozumieniu różnic kulturowych między „białą” Europą, wywodzącą się z cywilizacji grecko-łacińskiej, a światem Islamu.
    Różnic, które są dla nas na co dzień jasne jak to, że dwa plus dwa równa się cztery. Jakby kontestacja przez świat kultury arabskiej demokratyczności w naszym, zachodnim rozumieniem nie była oczywistością.
    Timothy Garton Ash w swoim apelu o solidarność z redakcją czasopisma Charlie Hebdo zaapelował o wspólną, bezkrwawą walkę w imię wolności słowa. Sugerując zatem, że muzułmańscy ekstremiści są dla owej wolności zagrożeniem.
    I zapewne są. W krajach islamskich nie spotkamy się z poziomem wolności wypowiedzi i swobodami, które są charakterystyczne dla Europy, Ameryk czy ogólnie nieislamskiego świata. To oczywiste – powiemy ponownie. Ale czy apele przywołujące jako aksjomat nasze, społeczne wartości (demokracja, wolność słowa) mają jakiekolwiek przełożenie na rozwiązanie problemu współczesnego konfliktu kulturowego i religijnego dwóch cywilizacji?
    Otóż zauważmy, że niezależnie czy to odłamy fundamentalne czy bardziej „postępowe” nurty islamu, w ich słowniku największych wartości nie ma takich pojęć jak wolność słowa czy demokracja. Dla nich są to terminy obce lub przynajmniej mało istotne. Nawet jeśli zdarzy się, że oficjalnie ten demokratyczny ustrój w ich państwach funkcjonuje.
    Zdajmy sobie w końcu z tego sprawę, że podobnie jak próbując przekonać pracowników zakładów państwowych z ponad trzydziestoletnim stażem, iż bez trudu mogliby się przebranżowić, wykazujemy się równie daleko posuniętą naiwnością próbując przekazać radykalnym islamistom: nie naruszajcie prawa do wolności słowa!
    Chcąc skutecznie trafić do środowisk muzułmańskich powinniśmy posługiwać się aksjologią dla nich zrozumiałą, taką, którą się posługują codziennie. Do takich wartości raczej nie należy wolność słowa, ale jeśli uznamy, że nawet, to… próba powiedzenia im, że zamordowanie wyśmiewających ich religijne tabu było zamachem na ową wolność słowa, spotka się z reakcją kompletnego niezrozumienia.
    Jak przekonać mocno wierzącego muzułmanina, że fakt ośmieszenia wizerunku Mahometa, co stanowi w ich kodeksie moralnym najwyższe przekroczenie kulturowego tabu, może być określane w kategoriach wolności (wolności słowa). Nawet jeśli zdecydowana większość muzułmanów z przyczyn zwykłej zdroworozsądkowości moralnej potępi zbrodnie w Paryżu, to żaden z nich nie przyzna jednocześnie, że niewybredne żarty z ich religii mają wykazać pozytywne wartości i dorobek myśli społecznej europejskiej kultury. Tymczasem my to im teraz chcemy powiedzieć.
    Osobliwe. Osobliwe jak tolerancyjni Europejczycy wyrazili swoje oburzenie na fakt ataku barbarzyńskiego świata wschodniego na fundamenty naszej cywilizacji, ukształtowanej w duchu obrazu Delacroixa.
    Dla muzułmanina narracja, jaką posługiwała się gazeta Charlie Hebdo to oznaka objawu naszej degrengolady kulturowej, podobnie jak inny przykład - rozumienie praw człowieka jako dbałości o prawa przestępcy do właściwego traktowania, ochrony wizerunku itd.
    Oczywiście zgoda - brak zrozumienia przez świat arabski, czym są nasze wartości demokratyczne, nie oznacza, że podważamy ich sens. Ale odwróciwszy sytuację - jeśli muzułmański duchowny chciałby przekonać nas innowierców z Europy do wyższości swojej kultury poprzez przedstawianie jak wspaniałym rozwiązaniem jest prawo szariatu, a jak ohydnym prawo do obrony przed obiektywnym sądem, na pewno spotkałby się z niezrozumieniem i wyśmianiem.
    Jeśli nawet przyjmiemy za słuszne, że racja moralna leżałaby po stronie świata demokratycznego (co jest jednak dyskusyjne z uwagi na wojnę kulturową i ekonomiczną, jaką prowadziły od lat mocarstwa świata zachodniego, które wzmocniły fundamentalizm arabski), to musimy zdawać sobie sprawę, ze inność aksjologii, jaką kieruje się człowiek ze świata islamskiego (nie tylko radykał), powinna kazać nam prowadzić taki dyskurs, który będzie dla niego jasny. A więc nie możesz zabijać, bo nie wolno Ci pozbawiać życia, bo to prowadzi do wojen, do cierpienia, to rani Boga, który chce szczęścia dla,ludzkości. Bo jest to ogólnie przyjęta zasada prawna w każdym kraju czy to demokratycznym czy monarchii, gdzie nie wolno wychodzić na ulice i zabijać, kogo się chce.
    Zamiast tego zachodni humanista mówi jednak: przeciwstawmy się łamaniu wolności słowa. Już widzę w wyobraźni jak przejęci są tym apelem muzułmańscy mułłowie i zmieniają w tym momencie kierunki swojego nauczania w szkołach islamistycznych, tak żeby w przyszłości nie naruszyć prawa Europejczyka do obrażania ich Proroka.
    Albo ignorancja kulturowa albo złe intencje. Co kierowało dokładnie Ash'em, sekundującym mu publicystami, a potem masami solidarystów z całej Europy nie mnie oceniać i nie w tym tekście. Wiem jedno - takie działania są równie nieskuteczne, jak i szkodliwe. Zamiast prowadzić konstruktywny dialog i opracować konsekwentną politykę w obliczu zagrożeń, tworzymy kolejne mury nieporozumień.
    Odpowiedzmy sobie, co dla przeciętnie antyeuropejskiego muzułmanina (nawet nie dla fundamentalisty) oznacza obraz idących w marszu protestu przywódców czołowych państw Europy? Że protestują w imię tej mglistej i niezrozumiałej wartości o nazwie wolność słowa? Nie. Oznacza to tyle, że Ci przywódcy właśnie sprzymierzyli się przeciwko nam Arabom, bo troje z nas zamordowało ludzi z ich krajów. Co z tego, że my w Europie odczytamy ten symbol zgodnie z intencją, jeśli Ci do których ma on trafić, odbiorą go w sposób opaczny?
    Kolejna kpina ze zdrowego rozsądku to wielki rozgłos wokół nadania obywatelstwa francuskiego Malijczykowi, który ocalił przed potencjalną egzekucją klientów żydowskiego sklepu. Jak, nawet przeciętnie religijny muzułmanin, zinterpretuje przekaz, że Europa w podzięce nagrodziła ich współwyznawcę najwyższym laurem w postaci zaszczytu posiadania francuskiego paszportu? Czy nie będzie to odebrane jak policzek wymierzony w jedność muzułmanów,  jako złośliwy gest? Czy to nie ze strony islamskich organizacji potępiających zamach jako pierwszych, powinna wyjść inicjatywa wypromowania postawy Malijczyka jako wzoru? Nie. Kolejny raz świat europejskiej demokracji próbuje z uporem maniaka okazać swoją wyższość.

    Pewnie dopóki nie pogodzimy się z faktem, że świat to zawsze są odmienności kulturowe, które nie wyznają wspólnego kodeksu wartości. Że ogólnie przyjęte (choć też podlegające polemikom w naszej strefie kulturowej) zasady demokratyczne to licha wartość, bo nie jest dogmatem na prawie połowie naszego globu? Dopóty fundamentaliści wywodzący się z innych kręgów kulturowych będą znajdowali argumenty, aby przekonywać współziomków do aktów terroryzmu. Dopóty będziemy zawieszeni pomiędzy naiwnością intelektualisty i bezdusznym zdecydowaniem prowojennie zorientowanych polityków.

Absolwent kulturoznawstwa, spec.filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przedsiębiorca, właściciel studia produkcji filmowej. Reżyser i scenarzysta filmów fabularnych, dokumentalnych. Producent filmów reklamowych, edukacyjnych. Muzyk związany ze sceną alternatywną. Z zamiłowania piszę i dyskutuję. Ponadto czytam i słucham.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka